Igrzyska lustracyjne 2005 ogłaszam za otwarte,
czyli kto komu sikał do mleka

Moderatorzy forum serwisu "Informacja Niejawna":
Edie & IN & Kancer & Wireq & Stevie

Styczeń 2005

Wzorem Polaka, który nie ugiął się pod naporem „ciemności PRL” może być menel spod peerelowskiej budki z piwem, który bił żonę, zaniedbywał rodzinę, podkradał co cenniejsze produkty z fabryki, w której pracował i w owczym pędzie [1] zapisał się do „Solidarności”, zaś zbrodniczym siepaczem lub szumowiną [2] ten, kto w poczuciu służby interesom państwa uczestniczył w działaniach wywiadu i kontrwywiadu PRL.

Od pewnego czasu toczy się w mediach swoista kampania mogąca zainteresować internautów odwiedzających serwis INFORMACJA NIEJAWNA. Z jednej strony przedmiotem kontrowersji są sprawy lustracji oraz działalności Instytucji Pamięci Narodowej i spotykamy tu zróżnicowane opinie [3]; z drugiej zaś medialne oburzenie skierowane jest w zgodnej tonacji przeciwko byłym funkcjonariuszom służb specjalnych, jako winnym pasmu nieszczęść wszelakich, nie opuszczających obszaru pomiędzy Odrą a Bugiem. Jeden z gości naszego „Forum” zarzucił moderatorom serwisu INFORMACJA NIEJAWNA, że są przeciwnikami IPN i lustracji [4]. Jego zdaniem ci, którzy obojętnie lub z niechęcią odnoszą się do grzebania w postkomunistycznych archiwach zasługują (w domyśle) co najmniej na pogardę, ponieważ:

  • są smarkaczami, którzy nie mogą pamiętać czasów PRL,
  • wysługiwali się komuchom,
  • współpracowali z SB lub WSW,
  • byli po drugiej strony barykady [raczej po drugiej stronie bramy, gdy jeszcze praca była dobrem publicznym (nieszanowanym)].

Co daje Polsce lustracja?

W rzeczywistości niewiele. Efekty oficjalnej deagenturyzacji rodzimego życia publicznego uznać należy za żałosne i nie zmieni naszego zdania powoływanie się na obstrukcyjne poczynania SLD w toku nowelizowania ustawy o IPN. Do rzecznika interesu publicznego wpłynęło 27 000 oświadczeń lustracyjnych, 600 z nich wzbudziło jego wątpliwości, w 150 przypadkach znaleziono dowody pozwalające na wszczęcie procesów o kłamstwo lustracyjne, 63 osoby zostały uznane prawomocnymi wyrokami za kłamców lustracyjnych, zaś 21 spraw zakończyło się przegraną rzecznika [5] - pozostałe sprawy są jeszcze nierozstrzygnięte. Z drugiej zaś strony odbywa się „dzika” i pozaprawna lustracja, najpełniej widoczna na przykładach dotyczących Henryka Karkoszy i Małgorzaty Niezabitowskiej, polegająca na upublicznieniu wiadomości o czyjejś współpracy na podstawie analizy materiałów udostępnionych przez Instytut Pamięci Narodowej osobom pokrzywdzonym.

Zacietrzewieni, „myślący inaczej” lub naiwni zwolennicy lustracji nie chcą dotąd przyjąć do wiadomości, że:

  • akta najważniejszej agentury komuszych specłużb trafiły do palenisk, niszczarek lub prywatnych sejfów zapobiegliwych oficerów,
  • najcenniejsza agentura nie podpisywała zobowiązań i pokwitowań, co powoduje miałkość dowodową ewentualnych postępowań lustracyjnych,
  • pewna ilość byłych tajnych współpracowników przeszła na usługi obecnych specsłużb [6],
  • w PRL funkcjonowała agentura obcych państw (i nadal twórczo egzystuje), której teczek ze zrozumiałych względów nie ma w IPN (decydenci w BND, Mossadzie, b. KGB, CIA itd. poumieraliby ze śmiechu na wieść, że należałoby przekazać Polsce informacje o pozyskanej przez nich agenturze),
  • określona część populacji osobowych źródeł informacji nie podjęła faktycznej współpracy ze specsłużbami PRL, lecz tylko podpisała zobowiązania),
  • znacząca ilość byłych tajnych współpracowników, to osoby w podeszłym wieku lub już nieżyjące (rodzi się więc pytanie: lustracja to, czy gerontologia, by nie użyć słowa gerontofilia?).

Sensu lustracji upatrywać należałoby zatem w stworzeniu warunków zapewniających każdemu równe szanse: lustrujemy wszystkich, a nie tylko pechowców, których akta zachowały się. W naszym polskim przypadku elita byłej agentury sypia raczej spokojnie. I wcale nie wskutek rzekomej zmowy w Magdalence. Zwolennicy wykorzenienia komuszej narośli mieli przecież ku temu środki i możliwości. Skoro jednak „rząd tysiąclecia” zmarnował swoją szansę, ograniczając się do kwerendy w archiwach MSW („zapomniano” przy okazji o służbach wojskowych) i ogłoszenia tzw. „listy Macierewicza”, to trudno dziwić się, że Lech Wałęsa jednym tupnięciem rozgonił nabożne towarzystwo lustracyjnych nieudaczników.

Czy w wyniku dotychczasowych działań lustracyjnych Polakom żyje się lepiej? Czy w związku z upublicznieniem informacji, że do dziś 63 osobom udowodniono świadomą współpracę z komunistycznymi służbami wzrósł poziom utożsamiania się obywateli III RP z interesami państwa? Czy uległa zmianom na lepsze świadomość historyczna i obywatelska społeczeństwa? Czy wzrosła przez to stopa życiowa Polaków, przybyło im mieszkań, samochodów, lodówek i telewizorów, poprawił się poziom świadczenia usług medycznych, a bezrobocie spadło do poziomów notowanych w sąsiednich krajach? Śmiemy twierdzić, że przeciwnie. Ponadto osoby, które z własnej inicjatywy ujawniły swoją świadomą agenturalną przeszłość w oświadczeniach lustracyjnych lub ci, których uznano za świadomych tajnych współpracowników SB i WSW, jakoś nie natrafiły dotąd na przejawy spontanicznego gniewu ludu.

I ten sygnał – społecznej obojętności na wieści o współpracy kogoś tam z komuszymi specsłużbami – pomijany jest wstydliwie przez prolustracyjne lobby. A jeśli już się taki argument przytoczy odzywają się zatroskane głosy „dyżurnych telewizyjnych socjologów”, którzy powołując się na tajemniczo realizowane badania opinii publicznej [7] dowodzą, że społeczeństwo aż dyszy z żądzy rozliczeń obrzydliwych donosicieli. Warto zadumać się nad postrzeganiem historii współczesnej przez obywateli III RP w kontekście stosunku do czynów pułkownika Kuklińskiego. Czyżby około 50% ankietowanych, odmawiających mu miana bohatera (w tym m. in. Lech Wałęsa), to wyłącznie „homo sovieticus” i komunistyczni siepacze? Nic bardziej błędnego – statystyka ta pośrednio wskazuje, że ta część społeczeństwa identyfikuje się z PRL, jako swoim państwem. Analogicznie podzielone jest społeczeństwo w kwestii oceny stanu wojennego. Powoływanie się zatem przez zwolenników lustracji na rzekome olbrzymie poparcie przejaskrawia, naszym zdaniem, rzeczywistość. Chyba, że nasi adwersarze podzielają godne tu przytoczenia stanowisko z kręgów byłego ZChN [8], że mamy do czynienia w Polsce z „przypadkowym społeczeństwem”. Ostatnio Krzysztof Wyszkowski upublicznił wiadomość, że Małgorzata Niezabitowska to t.w. ps. „Nowak”, wysługujący się SB w rozpracowywaniu redakcji „Tygodnika Solidarność”. I co, czy kraj nasz zatrząsł się od gniewu? Czy posesja pani Niezabitowskiej jestże okupowana przez tłumy miłośników lustracji, trzymających transparenty, narodowe flagi i wrzeszczących w megafony?

Ośmielamy się postawić tezę, że lustracja miast naprawiać krzywdy i ulepszać rzeczywistość wytwarza medialno – propagandowy szum pożądany wyłącznie przez polityków z kanapowo - radykalnych ugrupowań politycznych, którzy mogą w ten sposób bezinwestycyjnie wypromować się przed kolejnymi wyborami parlamentarnymi. Zauważyć można w tym kontekście, że prolustracyjne zachowania słabną zazwyczaj po ukształtowaniu się nowych koalicji rządzących, a nabierają rumieńców na krótko przed upływem kolejnych kadencji parlamentarnych. Warto przytoczyć tu znamienną opinię Jadwigi Staniszkis. Na pytanie o przyczyny niespodziewanej reaktywacji tematu lustracji w 2004 roku odpowiada:
 „Z różnych powodów. Po pierwsze ludzie zaglądają do swoich teczek i odnajdują tych, którzy na nich donosili. Sprawa Małgorzaty Niezabitowskiej nie będzie jedyna. I po drugie: lustracja prawdopodobnie wróci po wyborczym zwycięstwie prawicy jako ukryta broń przeciwko politykom, którzy będą próbowali tworzyć nowy rząd. Obawiam się, że ta walka na teczki może nawet doprowadzić do brutalnego końca całej klasy politycznej” [9].

Zapomniane pojęcia

Nasz adwersarz zapewne oburzy się w tym momencie (lub rozbije komputer), ale uważamy że określona część osobowych źródeł informacji komunistycznych specłużb podejmowała decyzje o współpracy z nimi kierując się pobudkami patriotycznymi (jest w słowniku takie niemodne słowo, traktowane obecnie jako anachronizm lub pojęcie martwe - wszak żyjemy w epoce globalizmu, jesteśmy w strukturach NATO i przyjęto nas do Unii Europejskiej - więc tego rodzaju uczucia zagrażać mogą procesom czynienia z nas obywateli nowoczesnego świata).

Nie jest winą obywateli byłej PRL, że Roosevelt i Churchill sprzedali ich losy Stalinowi. Nie jest też winą powojennych Polaków, że przyszło im żyć w takich, a nie innych realiach terytorialnych i ustrojowych. Czy nasi dziadkowie lub rodzice mieli popełnić zbiorowe samobójstwo, nie powoływać do życia kolejnych polskich pokoleń i nie organizować struktur życia publicznego w warunkach ograniczonej suwerenności państwowej tylko dlatego, że dziś objawili się na „odmienionej ziemi” Katoni spod znaku Porozumienia Centrum, ZChN, LPR, PiS i Radia Maryja? W rzeczywistości inicjowaniem i organizowaniem zbrodni, polegających na niszczeniu tego co polskie, kierował w dziejach PRL zupełnie ktoś inny niż uogólniany aparat komuchów (nasz adwersarz doskonale rozumie o jakich siłach piszemy).

Osoby, które podjęły w czasach PRL służbę w tzw. organach lub wojsku, uczyniły to w wielu przypadkach dlatego że pamiętały „rozkosze” przyniesione im przez Niemców [10]; miały też świadomość, jak „szlachetnie” potraktowali Polskę przedwojenni sojusznicy – arcydemokratyczne wzorce – Anglia i Francja (tego obiektywnie uczono nawet w komuszych szkołach). Można zatem dziwić się, że funkcjonariusz wywiadu lub kontrwywiadu PRL postrzegał swoją pracę w kategoriach służby Polsce, gdy innej ojczyzny nie było? Można oburzać się, że znajdowały się osoby gotowe do tajnej współpracy skierowanej przeciwko służbom wywiadowczym RFN, Wielkiej Brytanii lub USA? Owszem można, ale jest to w zasadzie bezsensowne oburzanie się na tamtą rzeczywistość. PRL nie była obozem koncentracyjnym, lecz niesuwerennym barakiem, w którym egzystował lepiej lub gorzej wielomilionowy naród. W dodatku barakiem z dość szeroko uchylonymi w kierunku zachodnim drzwiami i oknami. Z kim i jak mieli walczyć lokatorzy tej budowli. Z Rosjanami? Wolne żarty. Gdyby nie głęboko przemyślana i przygotowana decyzja Kremla (konsultowana zapewne z USA: historycy kiedyś to wyjaśnią) mielibyśmy do dziś status pomarańczowej Ukrainy lub Białorusi, bez względu na strajki, wydawnicze podziemie i integracyjne działania Kościoła. Nie interesują nas zadziwiająco bliźniacze rozwiązania lustracyjne przyjęte w niektórych krajach postsowieckich, bo inne były w nich realia wewnętrzne i społeczne. Iluzją okazały się ponadto nadzieje, że przeprowadzone tam upublicznienie wiedzy o imionach i nazwiskach agentów rozwiązało jakiekolwiek problemy wewnętrzne i uzdrowiło zsowietyzowane społeczeństwo.

A czy dziś, po ustrojowych zmianach poprzedniej dekady, jesteśmy w pełni suwerenni? Proszę przeczytać traktat akcesyjny, przemyśleć naszą rolę w NATO, ocenić otaczającą nas rzeczywistość, to może pojawią się wątpliwości. Teoretycznie mamy wolność słowa – w wielu przypadkach już tylko w Internecie (to też ulegnie zmianom na gorsze). Nieśmiałe i rzadkie były na przykład w massmediach protesty przeciwko okolicznościom podejmowania decyzji o wysłaniu naszego wojska do Iraku. W świadomość historyczną młodego pokolenia wtłacza się tezy o zbrodniczych skłonnościach naszych przodków (Jedwabne, zabijanie Żydów przez AK, liczne przypadki wysługiwania się lub współpracy z gestapo, lansowanie w krajach zachodnich pojęcia „polskie obozy koncentracyjne”). Równolegle trwa od kilkunastu lat zmasowana, medialna akcja prania mózgów, w czym zdecydowanie przodują stacje radiowe i telewizyjne oraz wysokonakładowa prasa ilustrowana (czy to też koncept i dzieło sił peerelowskich). Narzucono nam beznadziejną metodę wybierania posłów, co od lat przekłada się na wstydliwe statystyki wyborczej frekwencji. Służby specjalne nadal funkcjonują: tym razem w warunkach demokracji parlamentarnej. I co? Podsłuchów nie stosują, agentów nie pozyskują, zatrzymań nie realizują, prowokacji nie urządzają, polityków nie śledzą? Zalała nas potworna fala korupcji i to w najważniejszych ogniwach struktur administracyjnych i politycznych: czy to naprawdę spadek po PRL, skoro wszystkie te zjawiska znane były „iks” lat wcześniej na demokratycznym Zachodzie? Mafia w obecnych rozmiarach to spadek po epoce gierkowskiej i jaruzelskiej, czy wzorce przeniesione z państw obcych? Polska Policja, opłacana z podatków mieszkańców naszego kraju, aktywnie zwalcza komputerowe pasje dzieciaków, działając tym samym wyłącznie w interesie obcej i niepolskiej, prywatnej korporacji. Najbogatszy biznesmen III RP od lat uczestniczy w prywatyzowaniu cennych kąsków z zasobów byłej „własności społecznej”, nie wahając się przed prowadzeniem pertraktacji w sprawach bezpieczeństwa energetycznego państwa ze szczególnie skompromitowanym agentem b. KGB (są politycy i dziennikarze, którzy nie dostrzegają w tym niczego zdrożnego).

Czy jest tu jeszcze miejsce na patriotyzm, powoli nazywany nacjonalizmem, uznawanym za niebezpieczeństwo dla procesów integracyjno – globalistycznych? Zgubiono gdzieś definicję polskiej racji stanu: nota bene po roku 1990 rzadko słyszało się, aby ktoś usiłował na nowo ją określić. Rodzi się szkodliwe społecznie zjawisko zaniku pojęcia służby dla dobra państwa i narodu. Zastępuje tę niematerialną i nadrzędną wartość pojęcie służby mamonie, albo dobrodziejom – politykom i pseudooligarchom, trzęsącym określonymi regionami kraju (wymowne są tu przykłady senatora H. Stokłosy, czy dr. J. Kulczyka). Obserwując posiedzenia obu dotychczasowych komisji śledczych możemy sobie wyrobić zdanie o obecnym poziomie propaństwowej mentalności wysokiej rangi urzędników, posłów i najmajętniejszych biznesmenów III RP. W wielu przypadkach są to cyniczni niegodziwcy, lecz nie dostrzegamy żadnej zależności w ich zachowaniach od politycznych barw lub sympatii, ponadto znaczna część z nich została pozytywnie zlustrowana.

Terapia cyjankiem

Mitologizowanie znaczenia teczek jest naiwnością. Zwolennicy lustracji uznają za dogmat, że nadanie iluś tysiącom (dziesiątkom tysięcy?) Polaków etykietek komuszej agentury uleczy, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, wszystkie najpoważniejsze schorzenia Rzeczypospolitej. Zniknie korupcja, mafia ucieknie do KRLD, na głowy pokrzywdzonych przez PRL natychmiast spadnie złoty deszcz, po ulicach krążyć będą zaś emisariusze usiłujący bezskutecznie znaleźć chętnych do pracy za wynagrodzenie przewyższające średnią unijną. W rzeczywistości jedynym pozytywnym aspektem lustracji – poza medialnymi igrzyskami - będzie czasowe stworzenie nowych miejsc pracy dla wybranych. Zwiększyć musi się przecież etatowa obsada IPN i sądów, negatywnie zweryfikowani stracą możliwość pełnienia niektórych (nieźle płatnych) funkcji publicznych, zaś co bardziej zdesperowani wyemigrują lub wybiorą rozwiązania ostateczne. I jeszcze jedno: zarobią na tym niektórzy politycy (przejęcie stołków po obrzydliwych agentach starego reżimu) oraz dziennikarze i reklamodawcy (wierszówki za publikacje i honoraria za programy radiowe i telewizyjne, przerywane co 15 minut reklamą piwa, usług sieci operatorów telefonii komórkowej, aksamitnego papieru toaletowego oraz galaktycznych zysków gwarantowanych naiwnym przez fundusze emerytalne).

Osobliwe, że do najgorętszych zwolenników lustracji należą organizacje spod znaku kruchty (odwieczne tradycje krucjat i inkwizycji mają tu pewien aspekt genetyczny). Wszystkie dotychczasowe lustracyjne koncepty zbladły po ogłoszeniu legislacyjnej inicjatywy przez arcybiskupa Józefa Życińskiego. Najbardziej utalentowany medialnie biskup III RP zaproponował nowelizację ustawy o IPN poprzez wprowadzenie do niej zapisu o utworzeniu specjalnej komisji, która stworzy możliwość dawnym współpracownikom „wyznania win i oczyszczenia się z dramatu zdrady”. Arcybiskup powołał się przy tym na owocne doświadczenia Republiki Południowej Afryki (grunt to wzory światłe i oddychające duchem słowiańskiej ziemi). „Taki akt oczyszczenia byłby powrotem z ciemności PRL do Domu Ojca. To szansa przywrócenia takich ludzi społeczeństwu” – dowodzi pomysłodawca. Ongiś panowała zdrowa zasada: oddać Bogu, co boskie, a cesarzowi, co cesarskie. Arcyaktywny medialnie [11] dostojnik Kościoła uznał za stosowne włączenie się w nurt rozliczeń z PRL – nie poprzez naturalny w tym przypadku konfesjonał - lecz nawoływanie do organizowania pozakonstytucyjnych ciał, wyposażonych w instrumentarium naruszające podmiotowe prawa człowieka. Słodką tajemnicą pozostaje data odważnego włączenia się arcybiskupa do nurtu rozliczającego agentów: czyżby obudził się ze snu po 15 latach od likwidacji PRL, czy może nabył pewności, że faktycznie zniszczono wszelkie materialne ślady dokumentujące operacyjne aktywa niesławnej pamięci Departamentu IV MSW. Wydawać mogłoby się, że ostatecznych rozliczeń dokonać ma prawo Stwórca na Sądzie Ostatecznym. Abp Życiński najwyraźniej pozbawił jednak kompetencji Najwyższego, roszcząc sobie przywilej wydawania przepustek do „Domu Ojca”.

Marginalnie traktowany jest inny aspekt lustracji. Naiwny jest pogląd o możliwości stworzenia apolitycznych służb, co od 1990 roku doskonale sprawdza się na polskim przykładzie. Organa te, bez względu na ustrój, szerokość geograficzną, lokalne warunki klimatyczne lub chwilową aktywność plam na słońcu były i są instrumentem realizowania polityki. Żadna ze służb specjalnych funkcjonujących na naszym globie nie jest w stanie wypełniać swoich zadań bez posiadania osobowych źródeł informacji, czyli agentury. Amerykanie próbowali realizować swoje cele na niektórych kontynentach pomijając znaczenie tych odwiecznie użytecznych narzędzi – skutek był opłakany. Dziś pośpiesznie wracają do źródeł. Jeśli więc uznamy za dopuszczalne powszechne ujawnianie danych personalnych osób operacyjnie wykorzystywanych przez wywiad lub kontrwywiad, to miejmy świadomość, że dobrowolnej pomocy polskim specsłużbom udzieli wyłącznie obywatel o nader ograniczonym ilorazie IQ, względnie pozyskany do współpracy na podstawie materiałów obciążających (ten czynnik rodził będzie stałe wątpliwości, co do stopnia lojalności agenta).

Zagrożenie to nie uszło uwadze polskiego prawodawcy, który wprowadził do ustawy z dnia 21 stycznia 1999 r. o ochronie informacji niejawnych art. 25 ust. 2 ppkt 1 i 2 przewidujący ochronę bez względu na upływ czasu danych identyfikujących funkcjonariuszy i żołnierzy służb ochrony państwa wykonujących czynności operacyjno – rozpoznawcze oraz danych identyfikujących osoby, które udzieliły pomocy w zakresie czynności operacyjno – rozpoznawczych organom, służbom i instytucjom państwowym uprawnionym do ich wykonywania na podstawie ustawy. Analizując naszą historię i wpisane w nią losy wielu pokoleń Polaków rodzą się wątpliwości czy potencjalny agent ABW lub WSI może czuć się komfortowo pomagając organom państwa. Zawsze dręczyła będzie go niepewność, czy materialne dowody tej współpracy nie trafią w przyszłości w ręce kolejnych prolustracyjnych ekip politycznych. Nasz sprzeciw wobec konsekwencji wynikających z grzebania w teczkach wynika też z poważnego traktowania przepisów o ochronie informacji niejawnych i innych tajemnic prawnie chronionych. Czyniąc wyjątki na rzecz pozbawiania informacji klauzul tajności dla strategicznych, taktycznych lub doraźnych celów określonych środowisk politycznych, powodujemy że przepisy te stają się przedmiotem lekceważenia. Jedną z przyczyn tak powszechnego w ostatnich latach „przeciekania” wszystkiego co niejawne, do publicznej (medialnej) wiadomości są wzory czerpane z poglądów i działań zwolenników lustracji.

Z subiektywnych odczuć autorów tej publikacji, nie popartych wynikami kosztownych i długotrwałych badań socjologicznych, wynika że społeczeństwo pamięta o działalności peerelowskich specsłużb i ich agentury. I na tej pamięci należy naszym zdaniem poprzestać. To, że ktoś podjął w okresie PRL współpracę z reżimowymi służbami w większości przypadków ma aspekt moralny. Trudno orzec, czy jakikolwiek trybunał, jakakolwiek komisja, czy inny twór poprzez napiętnowanie lustrowanego etykietką agenta zadośćuczyni sprawiedliwości. Rola ta należy raczej do Sądu Ostatecznego, a nie dziennikarzy i polityków bazujących na dostarczanym im z rożnych źródeł rewelacjom. Pozostawić należy analizy, syntezy i naukowe przyczynkarstwo historykom – wszak ich w IPN (i w wielu wyższych uczelniach) nie brakuje. Ścigać i karać należy faktycznych sprawców zbrodni, czyli funkcjonariuszy, którzy dopuścili się przestępstw, jak też określonych (a nie uogólnionych) mocodawców politycznych, którzy inspirowali komusze specsłużby do popełniania zbrodni. Są w polskim porządku ustrojowym i prawnym wszystkie niezbędne instrumenty umożliwiające realizowanie takiego kierunku rozliczeń ze zbrodniczą przeszłością. Nie potrzeba w tym celu zwiększać budżetu IPN, ani tworzyć kolejnych dziwacznych ciał i komisji.

Nasz głęboki sprzeciw budzi natomiast uznawanie, jako organizacji przestępczych, służb cywilnego i wojskowego wywiadu i kontrwywiadu działających w okresie PRL. Te instytucje – bez względu na ustrój – powołane są do ochrony podstawowych interesów państwa. Posługują się identycznymi środkami i metodami pracy: nie w celach zbrodniczych lecz dla dobra państwa, jako wartości nadrzędnej. Być może nasi adwersarze stoją na stanowisku, że w latach 1944 - 1990 nie mieliśmy państwa, lecz zbrodniczo posępny twór terytorialny – ot, kolejną gubernię radziecką - czyli PRL. Skoro tak, to niech konsekwentnie ogłoszą delegalizację wszelkich prawnych konsekwencji wynikających z faktu życia milionów Polaków w tych „ciemnościach PRL”. Ważność zachowałyby w efekcie, jako wolne od wpływu lub ingerencji komuny, wyłącznie świadectwa chrztu i ukończenia nauki religii (i to też wymagałoby lustracji, bo jak traktować takie nieskażone peerelem dokumenty, jeśli wypisał je ksiądz, będący tajnym współpracownikiem SB?).

Epilog

Symptomatyczne, że zwolennikami totalnej lustracji i dekomunizacji są albo reprezentanci politycznych kanap, lekceważeni przez wyborców, albo ludzie którzy za czasów „ciemności PRL” przeciwstawiali się złu odmawiając karmiącej ich mamie wypicia „czerwonego” mleka, drąc gazety pod stołem, bo jeszcze nie opanowali wówczas alfabetu, względnie pokazując „zajączki” pod kołdrą. Natomiast osoby faktycznie prześladowane i krzywdzone przez peerelowski system, poza nielicznymi wyjątkami, przyjęły neutralną postawę: niektórzy z pokrzywdzonych nie zamierzają nawet zajrzeć do swoich teczek. Trudno zatem oburzać się na (prostackie skądinąd) wystąpienie posła Marczewskiego, który z trybuny sejmowej ogłosił, że „rosną szeregi kombatantów, których jedyną zasługą było nasikanie dzielnicowemu do butelki na mleko”.

Nie należymy do sympatyków „Samoobrony”, PiS-u, SLD, czy innych ugrupowań mających recepty na wszystkie polskie schorzenia. Przeciwnie, sympatyzujemy z organizacją, której nie ma: Unią Rozsądku Publicznego. Niemniej wolelibyśmy aby środki przyznawane z budżetu na tropienie peerelowskiej agentury przeznaczono na stworzenie ustawowo powołanego ciała do spraw rozliczenia złodziejskiej prywatyzacji i zniszczenia korupcji w III RP. To była i jest rzeczywista zbrodnia dokonana na oszukanym przez polityków polskim społeczeństwie. Inspiratorami i wykonawcami tego procederu nie byli wyłącznie agenci i peerelowska nomenklatura, lecz wielu złotoustych polityków, wyniesionych do władzy na fali polskiej transformacji.

Historia zatacza złośliwe koło. Po II wojnie światowej forsowano tezę o wrogim oddziaływaniu agentur Zachodu na peerelowską rzeczywistość, co szkodzić miało budowie ustrojowej Arkadii. Obecnie wszelkim plagom nie opuszczającym tej ziemi winni mają być agenci komunistycznych specłużb, służący niewłaściwym interesom. Agentom jakiej opcji przypiszemy winy, gdy upłynie kolejnych 40 – 50 lat, a w wyniku społecznego niezadowolenia dotychczasowe realia ustrojowe zwycięska siła polityczna uzna za społecznie lub narodowo zbrodnicze?

& Moderatorzy forum I_N: Edie, IN, Kancer, Wireq, Stevie

Przypisy:

[1] Określenie z wypowiedzi Prezydenta RP Aleksandra Kwaśniewskiego.

[2] Takim mianem określa lustrowanych Rzecznik Interesu Publicznego Bogusław Nizieński - za: M. Karnowski, A. Łukasiak, Mikrofilmy z przeszłości, „Newsweek Polska” nr 1/2005.

[3] Prymat należy do „Gazety Wyborczej”, „Rzeczpospolitej”, „Gazety Polskiej” i „Newsweeka”.

[4] http://www.kolno.net.pl/niejawne/viewtopic.php?t=234.

[5] Dane statystyczne za: M. Karnowski, A. Łukasiak, op. cit.

[6] W IPN istnieje tzw. „zbiór zastrzeżony”.

[7] Dziwne, że do setek naszych znajomych nie dotarł nigdy ankieter OBOP.

[8] Pamięta ktoś tę partię? Przypominamy znaczące postaci: Stefan Niesiołowski (profesor od muszek, który fałszywą arystokratkę erotycznie napastował), Marek Jurek (minął się człowiek z powołaniem – wszakże brak w świecie misjonarzy), posłanka Boba (autorka pojęcia „przypadkowe społeczeństwo”), Antoni Macierewicz (klon Juliana Dzierżyńskiego, lecz w odróżnieniu od oryginału łagodny w czynach, jak baranek), Henryk Goryszewski (lepiej przemilczeć jego prekursorski wkład w wykorzystywanie funkcji publicznej do załatwiania prywaty) i wielu innych.

[9] Teczki, siła mediów i nowy układ, „Rzeczpospolita” z dn. 31 grudnia 2004 – 2 stycznia 2005 r.

[10] Sorry! W dobie politycznej poprawności należałoby napisać nazistów.

[11] Często gości na łamach „Rzeczpospolitej” i „Gazety Wyborczej” oraz w programach telewizyjnych.