Wzorem Polaka, który nie ugiął się
pod naporem „ciemności PRL” może być menel spod peerelowskiej
budki z piwem, który bił żonę, zaniedbywał rodzinę, podkradał
co cenniejsze produkty z fabryki, w której pracował i w owczym
pędzie [1] zapisał się do „Solidarności”, zaś zbrodniczym
siepaczem lub szumowiną [2] ten, kto w poczuciu służby
interesom państwa uczestniczył w działaniach wywiadu i
kontrwywiadu PRL.Od pewnego czasu toczy się w
mediach swoista kampania mogąca zainteresować internautów
odwiedzających serwis INFORMACJA NIEJAWNA. Z jednej strony
przedmiotem kontrowersji są sprawy lustracji oraz działalności
Instytucji Pamięci Narodowej i spotykamy tu zróżnicowane
opinie [3]; z drugiej zaś medialne oburzenie skierowane
jest w zgodnej tonacji przeciwko byłym funkcjonariuszom służb
specjalnych, jako winnym pasmu nieszczęść wszelakich, nie
opuszczających obszaru pomiędzy Odrą a Bugiem. Jeden z gości
naszego „Forum”
zarzucił moderatorom serwisu INFORMACJA NIEJAWNA, że są
przeciwnikami IPN i lustracji [4]. Jego zdaniem ci,
którzy obojętnie lub z niechęcią odnoszą się do grzebania w
postkomunistycznych archiwach zasługują (w domyśle) co
najmniej na pogardę, ponieważ:
- są smarkaczami, którzy nie mogą pamiętać czasów PRL,
- wysługiwali się komuchom,
- współpracowali z SB lub WSW,
- byli po drugiej strony barykady [raczej po drugiej
stronie bramy, gdy jeszcze praca była dobrem publicznym (nieszanowanym)].
Co daje Polsce lustracja?
W rzeczywistości niewiele. Efekty oficjalnej
deagenturyzacji rodzimego życia publicznego uznać należy za
żałosne i nie zmieni naszego zdania powoływanie się na
obstrukcyjne poczynania SLD w toku nowelizowania ustawy o IPN.
Do rzecznika interesu publicznego wpłynęło 27 000 oświadczeń
lustracyjnych, 600 z nich wzbudziło jego wątpliwości, w 150
przypadkach znaleziono dowody pozwalające na wszczęcie
procesów o kłamstwo lustracyjne, 63 osoby zostały uznane
prawomocnymi wyrokami za kłamców lustracyjnych, zaś 21 spraw
zakończyło się przegraną rzecznika [5] - pozostałe
sprawy są jeszcze nierozstrzygnięte. Z drugiej zaś strony
odbywa się „dzika” i pozaprawna lustracja, najpełniej widoczna
na przykładach dotyczących Henryka Karkoszy i Małgorzaty
Niezabitowskiej, polegająca na upublicznieniu wiadomości o
czyjejś współpracy na podstawie analizy materiałów
udostępnionych przez Instytut Pamięci Narodowej osobom
pokrzywdzonym.
Zacietrzewieni, „myślący inaczej” lub naiwni zwolennicy
lustracji nie chcą dotąd przyjąć do wiadomości, że:
- akta najważniejszej agentury komuszych specłużb trafiły
do palenisk, niszczarek lub prywatnych sejfów zapobiegliwych
oficerów,
- najcenniejsza agentura nie podpisywała zobowiązań i
pokwitowań, co powoduje miałkość dowodową ewentualnych
postępowań lustracyjnych,
- pewna ilość byłych tajnych współpracowników przeszła na
usługi obecnych specsłużb [6],
- w PRL funkcjonowała agentura obcych państw (i nadal
twórczo egzystuje), której teczek ze zrozumiałych względów
nie ma w IPN (decydenci w BND, Mossadzie, b. KGB, CIA itd.
poumieraliby ze śmiechu na wieść, że należałoby przekazać
Polsce informacje o pozyskanej przez nich agenturze),
- określona część populacji osobowych źródeł informacji
nie podjęła faktycznej współpracy ze specsłużbami PRL, lecz
tylko podpisała zobowiązania),
- znacząca ilość byłych tajnych współpracowników, to osoby
w podeszłym wieku lub już nieżyjące (rodzi się więc pytanie:
lustracja to, czy gerontologia, by nie użyć słowa
gerontofilia?).
Sensu lustracji upatrywać należałoby zatem w stworzeniu
warunków zapewniających każdemu równe szanse: lustrujemy
wszystkich, a nie tylko pechowców, których akta zachowały się.
W naszym polskim przypadku elita byłej agentury sypia raczej
spokojnie. I wcale nie wskutek rzekomej zmowy w Magdalence.
Zwolennicy wykorzenienia komuszej narośli mieli przecież ku
temu środki i możliwości. Skoro jednak „rząd tysiąclecia”
zmarnował swoją szansę, ograniczając się do kwerendy w
archiwach MSW („zapomniano” przy okazji o służbach wojskowych)
i ogłoszenia tzw. „listy Macierewicza”, to trudno dziwić się,
że Lech Wałęsa jednym tupnięciem rozgonił nabożne towarzystwo
lustracyjnych nieudaczników.
Czy w wyniku dotychczasowych działań lustracyjnych Polakom
żyje się lepiej? Czy w związku z upublicznieniem informacji,
że do dziś 63 osobom udowodniono świadomą współpracę z
komunistycznymi służbami wzrósł poziom utożsamiania się
obywateli III RP z interesami państwa? Czy uległa zmianom na
lepsze świadomość historyczna i obywatelska społeczeństwa? Czy
wzrosła przez to stopa życiowa Polaków, przybyło im mieszkań,
samochodów, lodówek i telewizorów, poprawił się poziom
świadczenia usług medycznych, a bezrobocie spadło do poziomów
notowanych w sąsiednich krajach? Śmiemy twierdzić, że
przeciwnie. Ponadto osoby, które z własnej inicjatywy ujawniły
swoją świadomą agenturalną przeszłość w oświadczeniach
lustracyjnych lub ci, których uznano za świadomych tajnych
współpracowników SB i WSW, jakoś nie natrafiły dotąd na
przejawy spontanicznego gniewu ludu.
I ten sygnał – społecznej obojętności na wieści o
współpracy kogoś tam z komuszymi specsłużbami – pomijany jest
wstydliwie przez prolustracyjne lobby. A jeśli już się taki
argument przytoczy odzywają się zatroskane głosy „dyżurnych
telewizyjnych socjologów”, którzy powołując się na tajemniczo
realizowane badania opinii publicznej [7] dowodzą, że
społeczeństwo aż dyszy z żądzy rozliczeń obrzydliwych
donosicieli. Warto zadumać się nad postrzeganiem historii
współczesnej przez obywateli III RP w kontekście stosunku do
czynów pułkownika Kuklińskiego. Czyżby około 50%
ankietowanych, odmawiających mu miana bohatera (w tym m. in.
Lech Wałęsa), to wyłącznie „homo sovieticus” i komunistyczni
siepacze? Nic bardziej błędnego – statystyka ta pośrednio
wskazuje, że ta część społeczeństwa identyfikuje się z PRL,
jako swoim państwem. Analogicznie podzielone jest
społeczeństwo w kwestii oceny stanu wojennego. Powoływanie się
zatem przez zwolenników lustracji na rzekome olbrzymie
poparcie przejaskrawia, naszym zdaniem, rzeczywistość. Chyba,
że nasi adwersarze podzielają godne tu przytoczenia stanowisko
z kręgów byłego ZChN [8], że mamy do czynienia w Polsce
z „przypadkowym społeczeństwem”. Ostatnio Krzysztof Wyszkowski
upublicznił wiadomość, że Małgorzata Niezabitowska to t.w. ps.
„Nowak”, wysługujący się SB w rozpracowywaniu redakcji
„Tygodnika Solidarność”. I co, czy kraj nasz zatrząsł się od
gniewu? Czy posesja pani Niezabitowskiej jestże okupowana
przez tłumy miłośników lustracji, trzymających transparenty,
narodowe flagi i wrzeszczących w megafony?
Ośmielamy się postawić tezę, że lustracja miast naprawiać
krzywdy i ulepszać rzeczywistość wytwarza medialno –
propagandowy szum pożądany wyłącznie przez polityków z
kanapowo - radykalnych ugrupowań politycznych, którzy mogą w
ten sposób bezinwestycyjnie wypromować się przed kolejnymi
wyborami parlamentarnymi. Zauważyć można w tym kontekście, że
prolustracyjne zachowania słabną zazwyczaj po ukształtowaniu
się nowych koalicji rządzących, a nabierają rumieńców na
krótko przed upływem kolejnych kadencji parlamentarnych. Warto
przytoczyć tu znamienną opinię Jadwigi Staniszkis. Na pytanie
o przyczyny niespodziewanej reaktywacji tematu lustracji w
2004 roku odpowiada:
„Z różnych powodów. Po pierwsze ludzie zaglądają do swoich teczek i
odnajdują tych, którzy na nich donosili. Sprawa Małgorzaty
Niezabitowskiej nie będzie jedyna. I po drugie: lustracja
prawdopodobnie wróci po wyborczym zwycięstwie prawicy jako
ukryta broń przeciwko politykom, którzy będą próbowali tworzyć
nowy rząd. Obawiam się, że ta walka na teczki może nawet
doprowadzić do brutalnego końca całej klasy politycznej” [9].
Zapomniane pojęcia
Nasz adwersarz zapewne oburzy się w tym momencie (lub
rozbije komputer), ale uważamy że określona część osobowych
źródeł informacji komunistycznych specłużb podejmowała decyzje
o współpracy z nimi kierując się pobudkami patriotycznymi
(jest w słowniku takie niemodne słowo, traktowane obecnie jako
anachronizm lub pojęcie martwe - wszak żyjemy w epoce
globalizmu, jesteśmy w strukturach NATO i przyjęto nas do Unii
Europejskiej - więc tego rodzaju uczucia zagrażać mogą
procesom czynienia z nas obywateli nowoczesnego świata).
Nie jest winą obywateli byłej PRL, że Roosevelt i Churchill
sprzedali ich losy Stalinowi. Nie jest też winą powojennych
Polaków, że przyszło im żyć w takich, a nie innych realiach
terytorialnych i ustrojowych. Czy nasi dziadkowie lub rodzice
mieli popełnić zbiorowe samobójstwo, nie powoływać do życia
kolejnych polskich pokoleń i nie organizować struktur życia
publicznego w warunkach ograniczonej suwerenności państwowej
tylko dlatego, że dziś objawili się na „odmienionej ziemi”
Katoni spod znaku Porozumienia Centrum, ZChN, LPR, PiS i Radia
Maryja? W rzeczywistości inicjowaniem i organizowaniem
zbrodni, polegających na niszczeniu tego co polskie, kierował
w dziejach PRL zupełnie ktoś inny niż uogólniany aparat
komuchów (nasz adwersarz doskonale rozumie o jakich siłach
piszemy).
Osoby, które podjęły w czasach PRL służbę w tzw. organach
lub wojsku, uczyniły to w wielu przypadkach dlatego że
pamiętały „rozkosze” przyniesione im przez Niemców [10];
miały też świadomość, jak „szlachetnie” potraktowali Polskę
przedwojenni sojusznicy – arcydemokratyczne wzorce – Anglia i
Francja (tego obiektywnie uczono nawet w komuszych szkołach).
Można zatem dziwić się, że funkcjonariusz wywiadu lub
kontrwywiadu PRL postrzegał swoją pracę w kategoriach służby
Polsce, gdy innej ojczyzny nie było? Można oburzać się, że
znajdowały się osoby gotowe do tajnej współpracy skierowanej
przeciwko służbom wywiadowczym RFN, Wielkiej Brytanii lub USA?
Owszem można, ale jest to w zasadzie bezsensowne oburzanie się
na tamtą rzeczywistość. PRL nie była obozem koncentracyjnym,
lecz niesuwerennym barakiem, w którym egzystował lepiej lub
gorzej wielomilionowy naród. W dodatku barakiem z dość szeroko
uchylonymi w kierunku zachodnim drzwiami i oknami. Z kim i jak
mieli walczyć lokatorzy tej budowli. Z Rosjanami? Wolne żarty.
Gdyby nie głęboko przemyślana i przygotowana decyzja Kremla
(konsultowana zapewne z USA: historycy kiedyś to wyjaśnią)
mielibyśmy do dziś status pomarańczowej Ukrainy lub Białorusi,
bez względu na strajki, wydawnicze podziemie i integracyjne
działania Kościoła. Nie interesują nas zadziwiająco bliźniacze
rozwiązania lustracyjne przyjęte w niektórych krajach
postsowieckich, bo inne były w nich realia wewnętrzne i
społeczne. Iluzją okazały się ponadto nadzieje, że
przeprowadzone tam upublicznienie wiedzy o imionach i
nazwiskach agentów rozwiązało jakiekolwiek problemy wewnętrzne
i uzdrowiło zsowietyzowane społeczeństwo.
A czy dziś, po ustrojowych zmianach poprzedniej dekady,
jesteśmy w pełni suwerenni? Proszę przeczytać traktat
akcesyjny, przemyśleć naszą rolę w NATO, ocenić otaczającą nas
rzeczywistość, to może pojawią się wątpliwości. Teoretycznie
mamy wolność słowa – w wielu przypadkach już tylko w
Internecie (to też ulegnie zmianom na gorsze). Nieśmiałe i
rzadkie były na przykład w massmediach protesty przeciwko
okolicznościom podejmowania decyzji o wysłaniu naszego wojska
do Iraku. W świadomość historyczną młodego pokolenia wtłacza
się tezy o zbrodniczych skłonnościach naszych przodków
(Jedwabne, zabijanie Żydów przez AK, liczne przypadki
wysługiwania się lub współpracy z gestapo, lansowanie w
krajach zachodnich pojęcia „polskie obozy koncentracyjne”).
Równolegle trwa od kilkunastu lat zmasowana, medialna akcja
prania mózgów, w czym zdecydowanie przodują stacje radiowe i
telewizyjne oraz wysokonakładowa prasa ilustrowana (czy to też
koncept i dzieło sił peerelowskich). Narzucono nam
beznadziejną metodę wybierania posłów, co od lat przekłada się
na wstydliwe statystyki wyborczej frekwencji. Służby specjalne
nadal funkcjonują: tym razem w warunkach demokracji
parlamentarnej. I co? Podsłuchów nie stosują, agentów nie
pozyskują, zatrzymań nie realizują, prowokacji nie urządzają,
polityków nie śledzą? Zalała nas potworna fala korupcji i to w
najważniejszych ogniwach struktur administracyjnych i
politycznych: czy to naprawdę spadek po PRL, skoro wszystkie
te zjawiska znane były „iks” lat wcześniej na demokratycznym
Zachodzie? Mafia w obecnych rozmiarach to spadek po epoce
gierkowskiej i jaruzelskiej, czy wzorce przeniesione z państw
obcych? Polska Policja, opłacana z podatków mieszkańców
naszego kraju, aktywnie zwalcza komputerowe pasje dzieciaków,
działając tym samym wyłącznie w interesie obcej i niepolskiej,
prywatnej korporacji. Najbogatszy biznesmen III RP od lat
uczestniczy w prywatyzowaniu cennych kąsków z zasobów byłej
„własności społecznej”, nie wahając się przed prowadzeniem
pertraktacji w sprawach bezpieczeństwa energetycznego państwa
ze szczególnie skompromitowanym agentem b. KGB (są politycy i
dziennikarze, którzy nie dostrzegają w tym niczego zdrożnego).
Czy jest tu jeszcze miejsce na patriotyzm, powoli nazywany
nacjonalizmem, uznawanym za niebezpieczeństwo dla procesów
integracyjno – globalistycznych? Zgubiono gdzieś definicję
polskiej racji stanu: nota bene po roku 1990 rzadko słyszało
się, aby ktoś usiłował na nowo ją określić. Rodzi się
szkodliwe społecznie zjawisko zaniku pojęcia służby dla dobra
państwa i narodu. Zastępuje tę niematerialną i nadrzędną
wartość pojęcie służby mamonie, albo dobrodziejom – politykom
i pseudooligarchom, trzęsącym określonymi regionami kraju
(wymowne są tu przykłady senatora H. Stokłosy, czy dr. J.
Kulczyka). Obserwując posiedzenia obu dotychczasowych komisji
śledczych możemy sobie wyrobić zdanie o obecnym poziomie
propaństwowej mentalności wysokiej rangi urzędników, posłów i
najmajętniejszych biznesmenów III RP. W wielu przypadkach są
to cyniczni niegodziwcy, lecz nie dostrzegamy żadnej
zależności w ich zachowaniach od politycznych barw lub
sympatii, ponadto znaczna część z nich została pozytywnie
zlustrowana.
Terapia cyjankiem
Mitologizowanie znaczenia teczek jest naiwnością.
Zwolennicy lustracji uznają za dogmat, że nadanie iluś
tysiącom (dziesiątkom tysięcy?) Polaków etykietek komuszej
agentury uleczy, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki,
wszystkie najpoważniejsze schorzenia Rzeczypospolitej. Zniknie
korupcja, mafia ucieknie do KRLD, na głowy pokrzywdzonych
przez PRL natychmiast spadnie złoty deszcz, po ulicach krążyć
będą zaś emisariusze usiłujący bezskutecznie znaleźć chętnych
do pracy za wynagrodzenie przewyższające średnią unijną. W
rzeczywistości jedynym pozytywnym aspektem lustracji – poza
medialnymi igrzyskami - będzie czasowe stworzenie nowych
miejsc pracy dla wybranych. Zwiększyć musi się przecież
etatowa obsada IPN i sądów, negatywnie zweryfikowani stracą
możliwość pełnienia niektórych (nieźle płatnych) funkcji
publicznych, zaś co bardziej zdesperowani wyemigrują lub
wybiorą rozwiązania ostateczne. I jeszcze jedno: zarobią na
tym niektórzy politycy (przejęcie stołków po obrzydliwych
agentach starego reżimu) oraz dziennikarze i reklamodawcy
(wierszówki za publikacje i honoraria za programy radiowe i
telewizyjne, przerywane co 15 minut reklamą piwa, usług sieci
operatorów telefonii komórkowej, aksamitnego papieru
toaletowego oraz galaktycznych zysków gwarantowanych naiwnym
przez fundusze emerytalne).
Osobliwe, że do najgorętszych zwolenników lustracji należą
organizacje spod znaku kruchty (odwieczne tradycje krucjat i
inkwizycji mają tu pewien aspekt genetyczny). Wszystkie
dotychczasowe lustracyjne koncepty zbladły po ogłoszeniu
legislacyjnej inicjatywy przez arcybiskupa Józefa Życińskiego.
Najbardziej utalentowany medialnie biskup III RP zaproponował
nowelizację ustawy o IPN poprzez wprowadzenie do niej zapisu o
utworzeniu specjalnej komisji, która stworzy możliwość dawnym
współpracownikom „wyznania win i oczyszczenia się z dramatu
zdrady”. Arcybiskup powołał się przy tym na owocne
doświadczenia Republiki Południowej Afryki (grunt to wzory
światłe i oddychające duchem słowiańskiej ziemi). „Taki akt
oczyszczenia byłby powrotem z ciemności PRL do Domu Ojca. To
szansa przywrócenia takich ludzi społeczeństwu” – dowodzi
pomysłodawca. Ongiś panowała zdrowa zasada: oddać Bogu, co
boskie, a cesarzowi, co cesarskie. Arcyaktywny medialnie [11]
dostojnik Kościoła uznał za stosowne włączenie się w nurt
rozliczeń z PRL – nie poprzez naturalny w tym przypadku
konfesjonał - lecz nawoływanie do organizowania
pozakonstytucyjnych ciał, wyposażonych w instrumentarium
naruszające podmiotowe prawa człowieka. Słodką tajemnicą
pozostaje data odważnego włączenia się arcybiskupa do nurtu
rozliczającego agentów: czyżby obudził się ze snu po 15 latach
od likwidacji PRL, czy może nabył pewności, że faktycznie
zniszczono wszelkie materialne ślady dokumentujące operacyjne
aktywa niesławnej pamięci Departamentu IV MSW. Wydawać mogłoby
się, że ostatecznych rozliczeń dokonać ma prawo Stwórca na
Sądzie Ostatecznym. Abp Życiński najwyraźniej pozbawił jednak
kompetencji Najwyższego, roszcząc sobie przywilej wydawania
przepustek do „Domu Ojca”.
Marginalnie traktowany jest inny aspekt lustracji. Naiwny
jest pogląd o możliwości stworzenia apolitycznych służb, co od
1990 roku doskonale sprawdza się na polskim przykładzie.
Organa te, bez względu na ustrój, szerokość geograficzną,
lokalne warunki klimatyczne lub chwilową aktywność plam na
słońcu były i są instrumentem realizowania polityki. Żadna ze
służb specjalnych funkcjonujących na naszym globie nie jest w
stanie wypełniać swoich zadań bez posiadania osobowych źródeł
informacji, czyli agentury. Amerykanie próbowali realizować
swoje cele na niektórych kontynentach pomijając znaczenie tych
odwiecznie użytecznych narzędzi – skutek był opłakany. Dziś
pośpiesznie wracają do źródeł. Jeśli więc uznamy za
dopuszczalne powszechne ujawnianie danych personalnych osób
operacyjnie wykorzystywanych przez wywiad lub kontrwywiad, to
miejmy świadomość, że dobrowolnej pomocy polskim specsłużbom
udzieli wyłącznie obywatel o nader ograniczonym ilorazie IQ,
względnie pozyskany do współpracy na podstawie materiałów
obciążających (ten czynnik rodził będzie stałe wątpliwości, co
do stopnia lojalności agenta).
Zagrożenie to nie uszło uwadze polskiego prawodawcy, który
wprowadził do ustawy z dnia 21 stycznia 1999 r. o ochronie
informacji niejawnych art. 25 ust. 2 ppkt 1 i 2 przewidujący
ochronę bez względu na upływ czasu danych identyfikujących
funkcjonariuszy i żołnierzy służb ochrony państwa wykonujących
czynności operacyjno – rozpoznawcze oraz danych
identyfikujących osoby, które udzieliły pomocy w zakresie
czynności operacyjno – rozpoznawczych organom, służbom i
instytucjom państwowym uprawnionym do ich wykonywania na
podstawie ustawy. Analizując naszą historię i wpisane w nią
losy wielu pokoleń Polaków rodzą się wątpliwości czy
potencjalny agent ABW lub WSI może czuć się komfortowo
pomagając organom państwa. Zawsze dręczyła będzie go
niepewność, czy materialne dowody tej współpracy nie trafią w
przyszłości w ręce kolejnych prolustracyjnych ekip
politycznych. Nasz sprzeciw wobec konsekwencji wynikających z
grzebania w teczkach wynika też z poważnego traktowania
przepisów o ochronie informacji niejawnych i innych tajemnic
prawnie chronionych. Czyniąc wyjątki na rzecz pozbawiania
informacji klauzul tajności dla strategicznych, taktycznych
lub doraźnych celów określonych środowisk politycznych,
powodujemy że przepisy te stają się przedmiotem lekceważenia.
Jedną z przyczyn tak powszechnego w ostatnich latach
„przeciekania” wszystkiego co niejawne, do publicznej
(medialnej) wiadomości są wzory czerpane z poglądów i działań
zwolenników lustracji.
Z subiektywnych odczuć autorów tej publikacji, nie
popartych wynikami kosztownych i długotrwałych badań
socjologicznych, wynika że społeczeństwo pamięta o
działalności peerelowskich specsłużb i ich agentury. I na tej
pamięci należy naszym zdaniem poprzestać. To, że ktoś podjął w
okresie PRL współpracę z reżimowymi służbami w większości
przypadków ma aspekt moralny. Trudno orzec, czy jakikolwiek
trybunał, jakakolwiek komisja, czy inny twór poprzez
napiętnowanie lustrowanego etykietką agenta zadośćuczyni
sprawiedliwości. Rola ta należy raczej do Sądu Ostatecznego, a
nie dziennikarzy i polityków bazujących na dostarczanym im z
rożnych źródeł rewelacjom. Pozostawić należy analizy, syntezy
i naukowe przyczynkarstwo historykom – wszak ich w IPN (i w
wielu wyższych uczelniach) nie brakuje. Ścigać i karać należy
faktycznych sprawców zbrodni, czyli funkcjonariuszy, którzy
dopuścili się przestępstw, jak też określonych (a nie
uogólnionych) mocodawców politycznych, którzy inspirowali
komusze specsłużby do popełniania zbrodni. Są w polskim
porządku ustrojowym i prawnym wszystkie niezbędne instrumenty
umożliwiające realizowanie takiego kierunku rozliczeń ze
zbrodniczą przeszłością. Nie potrzeba w tym celu zwiększać
budżetu IPN, ani tworzyć kolejnych dziwacznych ciał i komisji.
Nasz głęboki sprzeciw budzi natomiast uznawanie, jako
organizacji przestępczych, służb cywilnego i wojskowego
wywiadu i kontrwywiadu działających w okresie PRL. Te
instytucje – bez względu na ustrój – powołane są do ochrony
podstawowych interesów państwa. Posługują się identycznymi
środkami i metodami pracy: nie w celach zbrodniczych lecz dla
dobra państwa, jako wartości nadrzędnej. Być może nasi
adwersarze stoją na stanowisku, że w latach 1944 - 1990 nie
mieliśmy państwa, lecz zbrodniczo posępny twór terytorialny –
ot, kolejną gubernię radziecką - czyli PRL. Skoro tak, to
niech konsekwentnie ogłoszą delegalizację wszelkich prawnych
konsekwencji wynikających z faktu życia milionów Polaków w
tych „ciemnościach PRL”. Ważność zachowałyby w efekcie, jako
wolne od wpływu lub ingerencji komuny, wyłącznie świadectwa
chrztu i ukończenia nauki religii (i to też wymagałoby
lustracji, bo jak traktować takie nieskażone peerelem
dokumenty, jeśli wypisał je ksiądz, będący tajnym
współpracownikiem SB?).
Epilog
Symptomatyczne, że zwolennikami totalnej lustracji i
dekomunizacji są albo reprezentanci politycznych kanap,
lekceważeni przez wyborców, albo ludzie którzy za czasów
„ciemności PRL” przeciwstawiali się złu odmawiając karmiącej
ich mamie wypicia „czerwonego” mleka, drąc gazety pod stołem,
bo jeszcze nie opanowali wówczas alfabetu, względnie pokazując
„zajączki” pod kołdrą. Natomiast osoby faktycznie
prześladowane i krzywdzone przez peerelowski system, poza
nielicznymi wyjątkami, przyjęły neutralną postawę: niektórzy z
pokrzywdzonych nie zamierzają nawet zajrzeć do swoich teczek.
Trudno zatem oburzać się na (prostackie skądinąd) wystąpienie
posła Marczewskiego, który z trybuny sejmowej ogłosił, że
„rosną szeregi kombatantów, których jedyną zasługą było
nasikanie dzielnicowemu do butelki na mleko”.
Nie należymy do sympatyków „Samoobrony”, PiS-u, SLD, czy
innych ugrupowań mających recepty na wszystkie polskie
schorzenia. Przeciwnie, sympatyzujemy z organizacją, której
nie ma: Unią Rozsądku Publicznego. Niemniej wolelibyśmy aby
środki przyznawane z budżetu na tropienie peerelowskiej
agentury przeznaczono na stworzenie ustawowo powołanego ciała
do spraw rozliczenia złodziejskiej prywatyzacji i zniszczenia
korupcji w III RP. To była i jest rzeczywista zbrodnia
dokonana na oszukanym przez polityków polskim społeczeństwie.
Inspiratorami i wykonawcami tego procederu nie byli wyłącznie
agenci i peerelowska nomenklatura, lecz wielu złotoustych
polityków, wyniesionych do władzy na fali polskiej
transformacji.
Historia zatacza złośliwe koło. Po II wojnie światowej
forsowano tezę o wrogim oddziaływaniu agentur Zachodu na
peerelowską rzeczywistość, co szkodzić miało budowie
ustrojowej Arkadii. Obecnie wszelkim plagom nie opuszczającym
tej ziemi winni mają być agenci komunistycznych specłużb,
służący niewłaściwym interesom. Agentom jakiej opcji
przypiszemy winy, gdy upłynie kolejnych 40 – 50 lat, a w
wyniku społecznego niezadowolenia dotychczasowe realia
ustrojowe zwycięska siła polityczna uzna za społecznie lub
narodowo zbrodnicze?
& Moderatorzy
forum I_N: Edie, IN, Kancer, Wireq, Stevie
Przypisy:
[1] Określenie z wypowiedzi Prezydenta RP Aleksandra
Kwaśniewskiego.
[2] Takim mianem określa lustrowanych Rzecznik Interesu
Publicznego Bogusław Nizieński - za: M. Karnowski, A. Łukasiak,
Mikrofilmy z przeszłości, „Newsweek Polska” nr 1/2005.
[3] Prymat należy do „Gazety Wyborczej”, „Rzeczpospolitej”,
„Gazety Polskiej” i „Newsweeka”.
[4] http://www.kolno.net.pl/niejawne/viewtopic.php?t=234.
[5] Dane statystyczne za: M. Karnowski, A. Łukasiak, op. cit.
[6] W IPN istnieje tzw. „zbiór zastrzeżony”.
[7] Dziwne, że do setek naszych znajomych nie dotarł nigdy
ankieter OBOP.
[8] Pamięta ktoś tę partię? Przypominamy znaczące postaci:
Stefan Niesiołowski (profesor od muszek, który fałszywą
arystokratkę erotycznie napastował), Marek Jurek (minął się
człowiek z powołaniem – wszakże brak w świecie misjonarzy),
posłanka Boba (autorka pojęcia „przypadkowe społeczeństwo”),
Antoni Macierewicz (klon Juliana Dzierżyńskiego, lecz w
odróżnieniu od oryginału łagodny w czynach, jak baranek),
Henryk Goryszewski (lepiej przemilczeć jego prekursorski wkład
w wykorzystywanie funkcji publicznej do załatwiania prywaty) i
wielu innych.
[9] Teczki, siła mediów i nowy układ, „Rzeczpospolita” z dn.
31 grudnia 2004 – 2 stycznia 2005 r.
[10] Sorry! W dobie politycznej poprawności należałoby napisać
nazistów.
[11] Często gości na łamach „Rzeczpospolitej” i „Gazety
Wyborczej” oraz w programach telewizyjnych.
|